Następnego
dnia mogłam prawie normalnie chodzić. Opuchlizna z kostki zeszła i tylko trochę
pobolewała. Całe szczęście! Mogłam
jechać z reprezentacją na pierwszy mecz, który miał odbyć się z Japonią. Wiadomo, nie mogłam wbiegać na boisko, jakby
(nie daj Boże) któremuś zawodnikowi coś się stało, ale mogłam ich wspierać z
ławki. Nie raz mi powtarzali, że moje
towarzystwo daje im bardzo dużo.
Hiszpania
jest na pierwszym miejscu w grupie E z Francją, Japonią i Kamerunem. Jak to
chłopacy sobie żartowali, z Japonią i Kamerunem poradzą sobie grając nawet
rezerwowym składem. Zobaczymy, jak im
dzisiaj pójdzie z Krajem Kwitnącej Wiśni.
Zeszłam na
dół przed hotel, gdzie już była zbiórka. Zawodnicy już czekali w autokarze, a trenerzy jeszcze coś omawiali.
Weszłam do busa i mimowolnie się uśmiechnęłam, widząc chłopaków. Usiadłam obok
Alvaro, bo akurat było wolne miejsce. Spojrzał na mnie i jeszcze szerzej się
uśmiechnął. Czy tylko mi się zdaję czy on naprawdę bardzo mnie lubi?
Swoją małą,
sportową torebkę wrzuciłam na półkę na górze i zajęłam miejsce obok zawodnika
Realu Madryt. Muszę przyznać, że bardziej byłam zżyta z Królewskimi niż z
Blaugraną. Nie wynikało to z tego, że większa sympatią darzę Los Blancos, tylko
z tym, że mieszkałam niedaleko Santiago Bernabeu. Szczerze? Kibicowałam od
zawsze Barcelonie i wszyscy o tym wiedzieli.
Kiedy
trenerzy zasiedli na przodzie autokaru ruszyliśmy w stronę stadionu w Sao Paulo. Podobno to piękny
obiekt.
Chłopakom
jak zawsze humory dopisywały i co rusz żartowali. Skąd oni biorą tyle energii na śmianie się? Muszę ich kiedyś
zbadać pod kątem dopingu! Nie no, żartuję. Ale oni naprawdę mają coś nie tak z
głowami.
Po
dwudziestu minutach dojechaliśmy pod stadion. Był ogromny! Widać, że nowo
zbudowany, ale przepiękny.
Wysiadając
oczywiście uważałam na kostkę. Nie mogłam zbytnio przeciążać lewej nogi, bo
pogorszyłabym sobie tylko sprawę. Alvaro po raz kolejny posłużył mi za
podpórkę, ale nic mu w tym nie przeszkadzało.
Słyszałam
jak przed nami Torres i Ramos znów dyskutują o naszej „opiekunce”. Oni naprawdę
się w to wszystko wkręcili.
Zawodnicy La
Roji udali się do szatni, a my od razu na boisko, gdzie za chwilę miał odbyć
się trening. Zbliżała się godzina piętnasta.
Po kilku
minutach na murawie pojawili się prawie wszyscy piłkarze. Oczywiście jak zawsze
brakowało Torresa i Ramosa, którzy notorycznie się spóźniali. Już Vincente del
Bosque zaczyna brakować pomysłów na karę i prosi wszystkich innych o wymyślanie
„tortur”.
Piłkarze
zaczynali biegać czwarte kółko, a dopiero wtedy pojawiły się zguby.
- Ruszać
się! Macie dodatkowo trzydzieści kółek! – wrzasnął Vincente.
-
Zauważyłeś, że trener średnio dodaje nam po dwa kółka z każdym kolejnym
spóźnieniem? – spytał Sergio Torresa po czym oboje wybuchli śmiechem. Ja bym na
ich miejscu nie wkurzała bardziej del Bosque…
Po
rozgrzewce dobrali się w drużyny i rozegrali mini-mecz. Casillas nawet nie
wstawał z pola karnego, bo jego drużyna składająca się z Pique, Fabregasa,
Ramosa, Torresa, Maty i Alvaro cały czas atakowała i wbijała Valdesowi bramkę
za bramką. Oni są naprawdę bez serca!
Po chwili
podszedł do mnie Bartra, skarżąc się na swoje kolano.
Obejrzałam
je, a on zaczął się uśmiechać pod nosem.
- Wracaj,
nic ci nie jest – trzepnęłam go w ucho, za to udawanie, a on udał wielce
poszkodowanego. Piłkarze to oszuści i widać to na kilometr.
Wybiła
godzina dwudziesta i na stadion zaczęli przybywać kibice. Z każdą minutą było
ich coraz więcej i nawet udało mi się stwierdzić, że było więcej tych co
kibicowali Hiszpanii niż Japonii.
O godzinie
dwudziestej czterdzieści pięć zawodnicy
obu krajów stali na środku boiska i śpiewali swoje hymny. Obserwowałam każdego
z nich. Wszyscy byli zdenerwowani, choć nie okazywali tego. Stali tu i musieli
pokonać kilka drużyn by obronić Mistrzostwo Świata.
Rozpoczął
się mecz, a ja krzyczałam ile mogłam. W końcu się udało i wbili bramkę. Autorem
był nikt inny jak Torres, który robił „samolot” a tuż za nim biegli Ramos,
Villa, Fabregas żeby się na niego rzucić. Japońscy zawodnicy nie mogli przebić
się przez naszą obronę. Trzeba powiedzieć – byli bardzo słabym przeciwnikiem
jak dla Hiszpanii. Emocji nie było
końca…
Mecz
skończył się wynikiem trzy do zera. Dwa gole należały do Torresa a jeden do
Bartry.
Godzinę po
meczu wyjechaliśmy ze stadionu i jechaliśmy prosto do hotelu. Piłkarze zamiast
przysypiać , celebrowali zwycięstwo. Zaproponowali nawet, że wpadną do mnie do
pokoju, bo to dzięki mnie wygrali. Miło mi bardzo, choć wiem że to tylko i
wyłącznie ich zasługa. Są po prostu dobrzy w tym co robią.
Koło północy
prawie wszyscy byli w moim pokoju. Śpiewali, a raczej darli się do
piosenek, które oczywiście puszczał nasz DJ – Sergio Ramos. Widziałam kątem oka
jak oboje z Torresem wyglądają przez okno. Podeszłam do nich, bo chciałam
sprawdzić co tak obserwują. Widziałam Marię z jakimś facetem. Widziałam jaki
Ramos był zły!
- Ha, jednak
jest zajęta. Przegrałeś Sergio – powiedział Fernando, z triumfem w głosie.
- To, że ma
chłopaka nie oznacza, że nie mogę jej przelecieć – odpowiedział El Lobo. Chyba
mieli to gdzieś, że jestem obok nich i wszystko słyszę.
Nagle naszym
oczom ukazał się obrazek, całującej się pary. W Sergiu aż się gotowało z
zazdrości!
_______
dalej zbieram swoją psychikę do kupy ;/
i komentujcie, bo to nam naprawdę poprawia humory. Jesteśmy z tego opowiadania bardzo zadowolone, jednak nie widać tego po Was, by Wam się podobało :C
Opowiadanie bardzo, bardzo się podoba ! Jak mogłoby być inaczej ! Pierwszy mecz za nimi i oczywiście zwycięstwo naszych byczków. Sergio jeszcze sobie trochę poczeka ;p
OdpowiedzUsuńBlog mi się również niezmiernie podoba ;)
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że z nogą dziewczyny jest już lepiej ;d
Gol Marca? MAMO *__* Imprezki są fajne, aczkolwiek jeśli nie pojawiają się teksty, które promował Ramos, nie wolno przy płci żeńskiej mówić 'To, że ma chłopaka nie oznacza, że nie mogę jej przelecieć' Złapałeś minusa u Kate, Sergio ;p
Pozdrawiam ;*
Każdy Wasz blog to Mistrzostwo Świata :P
OdpowiedzUsuńBardzo lubię to opowiadanie i z niecierpliwością czekam na następne rozdziały xd
Weny
Chciałabym widzieć minę Ramosa z końca rozdziału :D
OdpowiedzUsuńTo było wiadome, że chłopaki wygrają! Oby tak było w rzeczywistości.
Czekam na nowy rozdział :)
Hohoh wkurzony Ramos xD
OdpowiedzUsuńPowiem tak blog jest fajny, podejrzewam, że rozwiniecie go bardziej przez co bedzie bardziej ciekawszy i intrygujacy :) narazie brak tu akcji i tyle :)
Czekam na kolejny i pozdrawiam
Przepraszam bardzo, ale jak można żyć marzeniem, mieszkać obok Bernabeu i kibicować barcelonie?!no nie wyobrażam sobie takiej herezji :D
OdpowiedzUsuńAlvaro słodziak, a Ramos? Ehh, co za koleś, jeżeli chce tylko przelecieć Marię, to lepiej, żeby trzymała się od niego z daleka;|
Czekam na kolejny :)